niedziela, 21 sierpnia 2011

Opowiadanie "Misia"

Opowiadanie "Misia" powstało pod wpływem spaceru ulicą Sienkiewicza, czyli takim kieleckim "Krakowskim Przedmieściem". Kielce mają swój urok, a na tej ulicy znajduje się parę starych kamienic. Na jednej z nich są gargulce, potężne kamienne posągi dziwnych stworów. A reszta, jak to bywa u nastolatki... 


Misia
           
            Niebo zastygło, nie mogąc się zdecydować, jaki charakter nadać całemu dniowi. Było zwyczajnie i wydarzenia następowały po sobie z równie spodziewanym tempem, jak stukot kół pociągu na torach. Stuk, stuk - przerwa -stuk, stuk... Tak płynęły chmury, tak otwierano sklepy, tak dudniły serca. Rozmowa jakoś się nie kleiła, Misia kiwała więc nogami w skórzanych bucikach i gwizdała najnowszy jakiś przebój.
- Powiesz mi w końcu, na co się zdecydowałaś?
Odwóciła głowę i z uśmiechem przypomniała najdziwniejsze spotkanie z rzeźbą, która bardzo lubiła filozofować. Maszkaron, a raczej Behemot, bo odkąd przeczytał "Mistrza i Małgorzatę" tak właśnie lubił się nazywać, nie miał jednego ucha na swojej kociej głowie i częściowo zanieczyszczone "prezentami" przelatujących gołębi pocztowych kamienne futro. Na jego balkonie był jeszcze niekompletny tułów innego kota, ale ten, pozbawiony głowy zupełnie, nieczęsto się odzywał wykorzystując odziedziczone po przodkach talenty brzuchomówcze. Kiedyś Misia, małe dziecko, które nauczyło się pisać i czytać mniej więcej wtedy, gdy postawiło pierwszy krok, siedziała, tak jak teraz, przechylając się przez barierkę balkonu i z zatopienia w marzeniach wyłowił ją szorstki głos Behemota. Powiedział jej wtedy, że przez przypadek może wypaść na ulicę i stracić głowę, jak stało się z jego towarzyszem. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że konwersacje z marmurami zaliczają się do powodów, z jakich trafia się do szpitala dla obłakanych. Odpowiedziała mu więc, że taką możliwość brała zawsze pod uwagę i nie wykluczała, że kiedyś skorzysta z takiego sposobu zejścia z tego świata. Nawet Behemotowi dziwne wydały się myśli samobójcze u pięciolatki. Postanowił więc zrezygnować z dotychczasowych ślubów milczenia wobec tego nadzwyczajnego zjawiska, jakim była Misia.
- Ojej, sądzisz, że tak łatwo wybrać pomiędzy teraźniejszością a przyszłością? Dla ciebie nie istnieje lęk jutra, stoisz tu od przeszło wieku i nic nie wiesz o groźbach, czyhających na małe dziewczynki.
- Że niby nie wiem, co to lęk? A widziałaś kiedyś, jak twój kolega stacza się po rynnie, by trafić w kawałkach pod kopyta koni, ludzkie nogi i warkoczące wozy? Ja też się boję, bez głowy nie można czytać!
Misia parsknęła śmiechem, oczywiście w środku - za nic nie chchiałaby obrazić przyjaciela, który chwalił się ilością przeżyć, mających niewiele wspólnego ze światem "zabalkonowym".
- Tak, wiesz, przepraszam. Ale czy wiesz także, jak pogodzić rozsądną przezorność z radością życia, jego namiętnościami i krótkimi chwilami szczęścia, okupionymi wydziedziczeniem z majątku rzeczywistości?
Kot strzygnął jedynym posiadanym uchem i wypuścił głośno powietrze z przekrzywionym "Noo..." w pyszczku. Odkąd coraz więcej czasu spędzała poza jego wzrokiem, przynosiła coraz więcej trudnych pytań. Miał sporo wątpliwości, czy dalej uważa go za swój autorytet, starał się więc z pokorą znosić strącanie z piedestału. 
- Jeśli ujmować to kulinarnie, mam do dyspozycji efemeryczny deser z bitej śmietany i hermetycznie zamknięty pojemnik z jadalnym proszkiem, do którego wrzątek gotuje się z flegmą od nastu lat. Tyle, że białą, słodką masę widzę przed sobą i trzymam w ręce gotową do użycia łyżeczkę, a z proszku, pełnego konserwantów może wyjść smakowita potrawka z kurczaka albo kaszka manna - jedno i drugie do sprawdzenia w nieokreślonej bliżej przyszłości.
Wiedział, że nie jest jedynym męskim osobnikiem w jej życiu, i choć nie przyznawał się do tego otwarcie, z zazdrością śledził pierwsze zabarwione romantyczną nimfomanią rozterki Misi. Udawał wtedy zawsze głupiego, zbaczał z tematu, odwracał kota...znaczy tok rozmowy...ogonem...no, na inny tor. Wolał Misię - ukrytą stokrotkę, niż Misię - pachnącą orchideę. Robił uniki, a problem rozwiązywał się sam. Ale tym razem zdawało mu się, że dalsze granie idioty nie będzie najlepszym wyjściem. Intuicja, lub, jak kto woli, instynkt, dźgał go w plecy szepcząc: "Te, przyjacielu, to już nie neurotyczna pięciolatka, nie możesz z nią gadać o wyjętych z życia ideałach. Ją interesuje, jak z tych wartości sporządzić dający spełnienie eliksir. O działaniu mów, o człowieczeństwie."
- Dlaczego ten wolny wybór czyni mnie zawsze powolną decyzji ratio? Wiesz, żałuję nieraz, że należę do rodzju myślących. Zaufaj mi, ty masz dużo lepiej ze swoją zamkniętą promenadą  pod niezmiennym behemocim niebem.
Jakoś umknął mu ten niewybredny żart pod jego adresem. Postanowił bowiem zdobyć się na odwagę, pomóc Misi w odróżnieniu ich światów, między którymi trwały zawarte drzwi z napisem "Strefa Namiętności - wstęp wzbroniony".
- Co ci jest, Kotku? Trudno, nie będę się nad tym zastanawiać...
Na razie chyba nie - dodała sobie w duchu.
Wietrzyk, nieświadom powagi chwili, rozwiał jej włosy i na moment otulił twarz gładką zasłoną kosmyków. W dole jakiś przechodzień podnosił oczy z niedowierzaniem ku dziewczynie siedzącej na skraju stylizowanej barierki. Najwidoczniej był nietutejszy, bo dozorca miłosiernie i wyjaśniająco krzyknął: "To nic takiego!".   
- Idę do pokoju, pogram ci trochę. Właśnie rozgryzam Gershwina, jest zakręcony.
Misia zakołysała się i lekko sfrunęła na posadzkę. Otrzepała dłonie, poprawiła spódniczkę i spojrzała na swego towarzysza. Zobaczyła rzecz o tyle nową, co niespodziewaną.
Po zielonym policzku Behemota turlała się łza znacząc ścieżkę, lśniącą jak ślad ślimaka na powierzchni liścia łopianu. I usłyszała.
- Człowiek, aby zasługiwał na miano człowieka, musi mieć zajęte serce, zajęte ręce i zajęty umysł.
Buzia Misi zatrzepotała powiekami, zamknąła je i po chwili wynurzyła z jeziora ust jasny i spokojny uśmiech.
- Dziękuję.
Nigdy już potem ze sobą nie rozmawiali. Marmurowy maszkaron odnowił przyrzeczenia. Misia miała nadal wiele problemów, była jednak szczęśliwa. Znała bowiem prawdę, którą mocnym dłutem wyciosał w niej najmądrzejszy nauczyciel, jakiego miała.

październik 2002r.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz