poniedziałek, 9 maja 2016

Jestem białym rycerzem


Wyłaniam się część po części, nie od razu widzę całą postać, nie wiem, czym jestem od początku.
Czubek mojej głowy to stożek, srebrna tulejka wskazująca niebo; czuję, jak ciągnie mnie ku górze. Czoło to zwiewna materia, firana z muślinu poruszana bez ustanku - podmuchy z wewnątrz czaszki, z boku. Ciepły, letni powiew, świetlista, lekka zasłona. Skronie i szczęki są białe, okalają twarz mocną ramą. Ostrygi oczu, śliskie, czarne jak onyksy, sięgają głębiej przy nosie i tworzą płytkie rozlewiska bliżej skroni. Szyja to słup chmur i nieba. Od teraz ciało to dwie strony. Lewa zaburzona w ziemi, ciężka jak sen i miękka, jak mech. Bark mocny, jak grunt przeszyty korzeniami, nie do rozdzielenia. Ramię spojone z podłożem, oddycha chlorofilowym płucem. Twardy kasztan łokcia i przedramię, za którym dłoń, małe wewnętrzne ognisko.
Lewa noga, ciemna, jak ocieniony świerkowy mur, wchłonięta gdzieś poza mnie i w głąb. Stopa na wpół otwarta, jak liść paproci, delikatna, jak grzbiet młodej pszczoły. 
Prawy bark, lśniący i twardy, oszlifowany odłamek słoniowej kości. Prawe ramię szeroko opancerzone, zwinne. Łokieć nasmarowany najlepszym z olejów, bezszelestnie dźwiga przedramię i ręka-wicę. Z dłonią się zmierz, z dłonią przywitaj, z tą dłonią daleko, dzięki dłoni łatwo.
Od zewnątrz mi chłodniej i dziarsko. Od wewnątrz grzeje i bucha.
Pierś gładka i zwarta, jak alpejskie zbocze - miękka i omszona. W brzuchu spirala oberżynowa, worek ciepłych bulgotów. Dół brzucha trawiasty i soczysty, wygięty od biodra do biodra bumerang o wielu warstwach egzotycznych drewien. Rycerska cipka, krocze - rozpływa się w błyszczącej czerni, od zewnątrz jednolita, jak szkło, od wewnątrz aksamitna, wirująca otchłań.
Wydech - w nosie ciemność i wszechświat, dalej coraz bardziej wpadający w indygo i fiolet.
Wdech - siwy i skrzący, jak świt.
Wydech - wdech - wydech - wdech...