piątek, 30 grudnia 2016

Żeby tak

Żeby tak spełniły się marzenia...
Żeby rodzina, gdy spotyka się pokoleniami w szerz i wzdłuż była wspierająca,  otwarta na siebie nawzajem,  żeby nie trzeba było ostrzyć widelców ze złości,  bo jednemu się udało, a nam nie. Żeby starzy nie zrzędzili, żeby młodzi nie ironizowali, żeby były wspólne tematy i przyjaźń.
Żeby pasje długo nie odkurzane znalazły bezpieczne miejsce w na nowo poukładanym życiu, bo są jak okno w domu i jak piwnica, skąd nosi się zapasy i nawozi zetlałą ziemię duszy.
Żeby zawsze było wiadomo,  "o co chodzi", gdy ktoś mówi,  że o nic.
Żeby dzieci słuchały siebie, a nie słuchały frazesów.
Żeby miłość zawsze rosła z nami, żeby lepiej było dzięki niej każdemu,  chociaż czasem trudniej.
Żeby nie trzeba było się bronić gryząc,  bo siła może być delikatna i wrażliwa.
Żeby myśli były duże i tylko coraz większe, a nigdy małe,  zahukane i "od jutra".
Żeby liczył się kroczek, bo tylko tak można się poruszyć - tylko ten właśnie krok,  który wykonujemy, by Cała Podróż się udała.
Żeby ciemności kochać za to, jak pięknie wśród nich wyglądają gwiazdy.
Żeby zawsze znaleźć czas dla siebie i dla siebie samego przede wszystkim.
Żeby niepewność była możliwością, a nowe odkrywane z odwagą.
Od już i tak dalej.


poniedziałek, 5 września 2016

Tak działa dżez

Kilka pięter wzwyż. Najpier skrzynka i wieści, czy są. Potem ciasto ktoś piecze - tak pachnie tylko prawdziwie tuczący cukier i masło z laktozą. Cudowna mikstura kruszonki... Parę stopni jeszcze, słucham dżezu, a on wsłuchuje się w mój krok. Ha ha! Czy to czarny dżez, czy to czarny bez, słodki smak, lepki tak, durzy mak...
A w drzwiach... Indie z makrelą. Cały dzień, żeby to poczuć, to za długo. Ale już, dobrze jeest, dom.


niedziela, 28 sierpnia 2016

Off the ranging

Jadę tramwajem i zastanawiam się, czy ją widać. Co myślą ludzie teraz o mnie? Czy czują, że przemieściłam się o milowy krok, choć fizycznie dystans to dwadzieścia kościelnych ławek?
Jestem gdzie indziej. Zabrałam ze sobą tylko część rzeczy, niezbędniki. Zbędniejsze leżą czasem na chodniku, gdy je mijam, myślę "aha" i idę dalej.
Tydzień temu dostałam więcej, niż sobie mogłam wyobrazić. Taka karma, pięknie. Teraz będzie mnie to napędzać, bo do pokonania kolejne kilometry, kolejne check pointy na szlaku, gdzie sama zmierzę prędkość, tętno i nawodnienie. Żeby żyło i nie zdechło.
I tyle, tyle pracy.

fot. Sylwia T.

niedziela, 19 czerwca 2016

SajensFiksacja

To niemożliwe. To po prostu niemożliwe - pomyślała. Obserwowała ich cały czas. Na podłodze, na wiekowym, nieco wyblakłym dywaniku w różowe różyczki rozłożyła klocki do budowy miasta. Na wysokości wzroku drzwi biblioteczki puszczały skośne oczka słojów. Ciemne, jak u Azjatki. Nisko ścieliło się linoleum w niejasnym kolorze zamarzniętego jeziora - tam się nie siedzi, bo można złapać wilka. Nogi. W tym wieku widzi się ludzi głównie do pasa i ciut powyżej. Tylko że nogi jeszcze niewiele zdradzają. Dopiero twarz.
Kiedy patrzyła na ich twarze myślała to swoje "niemożliwe". Niemożliwe, żeby byli tak starzy. Małe dzieci mają młodych rodziców, takich wesołych, co gdy chodzą do pracy, zostawiają córeczki w przedszkolu, potem odwiedzają znajomych i rodzinę, jedzą obiady z dziadkami, szybko biegają i nie chrapią tak okropnie.
Niemożliwe, więc to oszustwo. Z pewnością dla jej dobra, bo przecież nie na złość. Ale oszustwo!
W malusieńkim mieszkanku nie ma zbyt wiele miejsca, nie ma miejsca, żeby się schować i ukryć - oprócz miejsca za drzwiami łazienki. Tam! Tam się coś zmienia, ukrywa przed jej wzrokiem, kiedy nie da się wejść. Tylko czeka.
Nad klockowym miastem zapada zmierzch. Ptaki w jej lokach kołują coraz niżej i niżej, opadają okiennice w sklepach i aptekach. Siusiu.
Drzwi zamknięte, ktoś jest w środku. Dziurka od klucza pusta.
Mama i tata siedzą na brzegu wanny zwróceni do siebie. Jacy uśmiechnięci. Tata dotyka miejsca pod brodą i jednym ruchem ściąga gumową maskę. Nie ma siwych włosów, nie ma zmarszczek ani orlego nosa. Patrzy bystro niebieskimi oczami, uśmiecha się i ucisza chichoczącą mamę. Bo usłyszy - mówi.
Niemożliwe.

sobota, 18 czerwca 2016

Ta druga ja

Z drugiego brzegu do mnie woła
Ta druga ja
Unosi brew zwodzoną czoła
Ta druga ja
Przegląda w wodzie swoje sny
Ta druga ja
Nie mogę dłużej bez niej żyć
---
Konewką wlewa mi do oczu 
Strumienie świadomości
Pod skórą żłobi labirynty
I pędzi nimi ciągle w prawo
Jest we mnie
Czuję jej lekki krok

Z drugiego brzegu...

Kontrastem płynie w moich żyłach
Bez znieczulenia ze mnie kpi
Po jednym wyciąga z miast mych cienie
Szalenie pięknie ze mną gra
Jest we mnie
Czuję jej lekki krok

Z drugiego brzegu do siebie wołam
Ona to ja
Unoszę brew zwodzoną czoła
Ona to ja
Przeglądam w wodzie swoje sny
Ona to ja
Bez siebie przecież nie mogę żyć


poniedziałek, 9 maja 2016

Jestem białym rycerzem


Wyłaniam się część po części, nie od razu widzę całą postać, nie wiem, czym jestem od początku.
Czubek mojej głowy to stożek, srebrna tulejka wskazująca niebo; czuję, jak ciągnie mnie ku górze. Czoło to zwiewna materia, firana z muślinu poruszana bez ustanku - podmuchy z wewnątrz czaszki, z boku. Ciepły, letni powiew, świetlista, lekka zasłona. Skronie i szczęki są białe, okalają twarz mocną ramą. Ostrygi oczu, śliskie, czarne jak onyksy, sięgają głębiej przy nosie i tworzą płytkie rozlewiska bliżej skroni. Szyja to słup chmur i nieba. Od teraz ciało to dwie strony. Lewa zaburzona w ziemi, ciężka jak sen i miękka, jak mech. Bark mocny, jak grunt przeszyty korzeniami, nie do rozdzielenia. Ramię spojone z podłożem, oddycha chlorofilowym płucem. Twardy kasztan łokcia i przedramię, za którym dłoń, małe wewnętrzne ognisko.
Lewa noga, ciemna, jak ocieniony świerkowy mur, wchłonięta gdzieś poza mnie i w głąb. Stopa na wpół otwarta, jak liść paproci, delikatna, jak grzbiet młodej pszczoły. 
Prawy bark, lśniący i twardy, oszlifowany odłamek słoniowej kości. Prawe ramię szeroko opancerzone, zwinne. Łokieć nasmarowany najlepszym z olejów, bezszelestnie dźwiga przedramię i ręka-wicę. Z dłonią się zmierz, z dłonią przywitaj, z tą dłonią daleko, dzięki dłoni łatwo.
Od zewnątrz mi chłodniej i dziarsko. Od wewnątrz grzeje i bucha.
Pierś gładka i zwarta, jak alpejskie zbocze - miękka i omszona. W brzuchu spirala oberżynowa, worek ciepłych bulgotów. Dół brzucha trawiasty i soczysty, wygięty od biodra do biodra bumerang o wielu warstwach egzotycznych drewien. Rycerska cipka, krocze - rozpływa się w błyszczącej czerni, od zewnątrz jednolita, jak szkło, od wewnątrz aksamitna, wirująca otchłań.
Wydech - w nosie ciemność i wszechświat, dalej coraz bardziej wpadający w indygo i fiolet.
Wdech - siwy i skrzący, jak świt.
Wydech - wdech - wydech - wdech...


sobota, 26 marca 2016

Kapelusze się noszą

Miewam krótkie wizje, takie wyobrażenia, co są wariacją na temat usłyszany czy przeczytany, a czasem przyśniony.
Kapelusze które noszą królowę, jej koronowaną głowę.
One ją, a nie ona je.
Kapelusze potrzebują, żeby je poniesiono do innych ważnych nakryć. Chadzają na rauty, do parlamentu i na pikiety. Chodzą tam, gdzie dzieją się dzieje świata. Do Mao przed defilafę, z Churchillem na tajne rozmowy, z Elżbietą I na wszystkie audiencje.
Noszą się na ludzkich głowach, mamroczą powieszone obok siebie na wieszakach. Czasem się gubią tylko w sobie znanym celu, odfruwają z wiatrem, gdy poczują, że ich czas, albo że mają dość tego czy owego.
Tiary na głowach biskupów i papierzy, toczki na lokach tajnych agentek.
Załatwiają swoje sprawy i tak naprawdę rządzą światem.

poniedziałek, 21 marca 2016

Jeden krok naprzód

Lol Robi się gorąco. Czasem ciężko usłyszeć siebie, bo ktoś w eterze ciągle nadaje.
1. Na fejsie robią wykład socjologiczny "jak żyć z kredytem" - o wpływie pożyczonego na procent pieniądza na związki i samopoczucie. Zanim powiemy sakramentalne "tak" urzędniczce w banku, warto się rozeznać... Zupełnie jak nauki przedmałżeńskie. Zdumienie, zgroza i chichot w kąciku.
Biorę sobie ciebie, kredycie.
2. "istnieje możliwość zamówienia
- na pewno się nie przyda"
Nowa poezja że słownika smartfonu. Tego jeszcze nie robiłam, odkrywcze - wiersze z Google już były.
A ten tak jakby o rzeczach materialnych. "I'm materiał girl" - popularny refren wpada do głowy, gdy kupuję kolejną świetną torebkę, idę koło Tigera odwracając z trudem wzrok od porcelitowych zajączków, wybieram nowy telefon, choć ten jeszcze całkiem dobrze działa. Rzuciłam ostatnio jakimś słabym tekstem o wyborach, zupełnie jak Maria pod palmami o depresji. Wstyd mi było.
3. Idzie wiosna!