piątek, 23 listopada 2012

Tatoo

Zapomniałam o wannie napełnionej wodą. Nie przelała się, na szczęście.
Doznałam natomiast olśnienia.
Zamiast rockmana z wytatuowanymi przedramionami, chcę tatuaż. Sam. Bez przedramion, ramion, pleców czy bioder. Ileż łatwiej i przyjemniej z taką myślą.
Na skórze warto zostawić coś, czego potem nie będzie trzeba wycinać. Imion, słów, konturów sylwetki, nazw miejsc, które nam o czymś przypominają, dziwnych kształtów, których znaczenie zgubi się, kiedy złapie nas starcza demencja.

Pierwsze dźwięki Błękitnej Rapsodii, linijka "Wyprawy", Coltrane... 
Czarne, ascetyczne znaki nut na ciele, zmieniającym się z wiekiem. Czy przesuną się na pięciolinii? Zmieni metrum? Zatrze klucz...?

niedziela, 11 listopada 2012

Zamieszkujący moją skórę


 

 fot. Mikołaj 








Zamieszkana przez lokatorów widmo.
Ich pokoje pozamykane.
Jedyny komplet kluczy pobrzękuje na srebrnym kółku.
Na korytarzu kroki, szuranie, drzwi trzaśnięte, głuche telefony, karteczki wetknięte we framugi, wydzielające się zapachy, dzwonki rozlegające się nagle, równie szybko gasnące pożary na schodach.
Znikąd swąd, szloch, śmiech, drwina.
Wewnątrz zawsze świeci się lampka, jak w sercu kościoła niewiędnąca róża. Poza tym, mrok.
Korytarze są ciemne, niespenetrowane, portier stawia walizki tuż przy głównym wejściu, nie dalej. Nie wolno.

***
na twoim ramieniu
odcisnęłam ucho
- skóra to największy organ
zaciąga setkami porów
uszkodzona
nie wydala toksyn
zamyka w pokrowcu
bezbronne ciało

***
docierają do mnie dźwięki
których nie chcę
rzępolenie matki
stukanie łyżek
zęby wypadające do zlewu
łamiące się pod naporem dusze
pchły zgniatane paznokciami z głośnym „puk”
nerwowe kaszlnięcia
zawodzące wilki

odcinam się, patrząc w białe światło
do zmęczenia oczu, pląsawicy źrenic
przenoszę wzrok na ten sam widok
- ścianę piękniejszą niż niejeden dom
z krużgankami, służbą i księciem
na czarnym smoku
- ścianę w pocie czoła murowaną
wewnątrz mnie



piątek, 2 listopada 2012

Szyfoniada

Nie ma zbyt dużo dramatu, nie wylewa się ze sceny, nie gnieździ w szyfonach i koronkach. Nie opada nagle i nie irytuje, jak kurz, kiedy ściągasz wazon z szafy.
Nie rozpiera się w łóżku, nie wykopuje z mojego miejsca. Nie zbliża do zimnej ściany, nie każe wstać o trzeciej rano, czym doprowadza do płaczu.
Nie mówi: "Nikt nie grzał mojego ego tak, jak ty"

i vice versa.

Jest ustawiona (bardziej) na nogach piramida, chłodniejsza ocena, szeroki horyzont i oddalone od siebie szare strefy.




Mozaika wciąż się układa, przewartościowuje na bieżąco swoje założenia, "kalejdoskop słów i zdarzeń".