wtorek, 18 września 2018

Miłość i kabanosy

Potrzeba całej wioski, żeby wesprzeć mamę i dziecko na nowej drodze. Moja wioska ma cudowny skład - mąż, mama, syn, ciocia Doulita, przyjaciele, którzy zagajają i po prostu są, mądre ludzie... To trudny czas. Trudniejszy niż poród, który wywołuje w wielu kobietach i mężczyznach tyle lęku. Ciało wciąż się zmienia, boli... Fizyczne i psychiczne osłabienie powoduje ogromną wrażliwość, rozdrażnienie, dużo mniejszą odporność na świat. Jednocześnie jest duma z osiągnięć, z rozwiązanych wspólnie problemów, ogarniętych patentów... Czas robi swoje, leczy rany (dosłowne). Najbardziej leczy miłość - ten jej aspekt, który składa się z uwagi, cierpliwości, delikatności i służby drugiej osobie, otwartości na potrzeby i zmiany w nas. Mam to szczęście doświadczać tej miłości.

A wyrazem największej miłości jest pół kilo kabanosów w lodówce <3 
Fot. P.

niedziela, 9 września 2018

Fala za falą


Mija dwunasta doba od mojego porodu, o którym oprócz rodziny i znajomych, słyszała cała Polska. Co tu dużo mówić... uwielbiam jeździć koleją :)

Przygotowania do porodu zaczęliśmy razem z P. na długo przed terminem. Szkoła rodzenia, czytanie książek i forów, spotkania z doulą i kurs hipnoporodu i część własnej pracy terapeutycznej - poświęcałam na studiowanie, myślenie i odczuwanie każdą wolną chwilę, a szczególnie zatopiłam się w temacie po przejściu na zwolnienie w pracy.

Zależało mi, żeby "posiąść" ten proces całkowicie - poznać fizjologię, zmiany w psychice... Moja pierwsza ciąża i poród przebiegały bez takiego przygotowania, a doświadczenie zamiast dać mi siłę, podkopało wiarę w siebie i własne kompetencje jako matki i kobiety na długie lata. Ale to już przeszłość :) Odkąd zaczęłam drogę "do siebie", te doświadczenia stały się tylko wspomnieniem.

Teraz zaufałam sobie, wzrosłam w siłę, dopuściłam do głosu wszelkie uczucia i sprawdzałam w sobie, na co mam zgodę, a na co nie. Na szczęście, ciąża przebiegała fizjologicznie poprawnie i bez komplikacji. Przygotowywałam się na poród w Domu Narodzin, gdzie dostałam kwalifikację na początku 36 tc. Chciałam naturalnego, niezmedykalizowanego porodu, w którym nikt i nic nie będzie mi przeszkadzać. Przy mnie miał być P i doula Julita.

Z biegiem czasu odczuwałam coraz więcej spokoju, wiary w siebie, dziecko i P. Oczekiwałam tylko na decyzję małej, żeby dać nam się poznać.

I kiedy to się wydarzyło nie czułam bólu, tylko przemożne fale przepływające przez ciało, obezwładniające i dzikie. Słuchałam, co do mnie mówią, a raczej śpiewają, bo wraz ze zmianą stanu i przechodzenia kolejnych etapów, zmieniały się dźwięki, jakie wydawałam. Nie istniało dla mnie nic, oprócz tego głosu. Byłam w transie, w swojej przestrzeni, do której, jak przez mgłę i ciemność, docierał delikatny dotyk rąk P., jego cicha i budująca zaufanie obecność. Wzruszam się na samą myśl o tym człowieku, naszej więzi i cudownych wydarzeniach, jakie jeszcze mocniej cementują naszą relację.

Mój plan porodu spełniony – żadna interwencja medyczna nie miała miejsca, rodziłam w dowolnie wybranej pozycji, wydawałam dźwięki, które pomagały mi rodzić. Nie parłam w II fazie porodu, więc nie czuję prawie żadnych dolegliwości. Co prawda nie miałam na podorędziu wanny czy poduszki sako ;) ale były kolana i ręce mojego męża.


Ze względu na okoliczności sami przyjęliśmy naszą córkę na świat, mała wyskoczyła na ręce taty – po chwili dołączyła nasza kochana Julita, a dookoła zebrali się pomocni, przyjaźni ludzie. Zastrzyk endorfin spowodował, że śmiałam się w głos ze szczęścia :) Wyobraźcie sobie tylko, że jeśli wcześniej mieliśmy do siebie zaufanie, a w siebie wiarę, to teraz przepełnia nas oboje Siła godna bogów :)

Wszystkim Wam i każdej rodzącej kobiecie życzę tak wspaniałych przeżyć, spokoju, opanowania i wsparcia ze strony bliskich.




LITERATURA dla przyszłych rodziców:

"Rodzić razem i naturalnie" I.Chołuj

"Nie tylko chusta" M. Bialik

"Odkrywam macierzyństwo" P.Agrawal

"Po prostu piersią" R.Gill, M.Tracey

"Mundra" S.Szwed

"Potrzebna cała wioska" A.Stein, M.Stańczyk


FILM:

"Birth as we know it"


Link do DOULI Julity Księżyckiej: kolibry.pl
"Doula (czyt. dula) wspiera drugą kobietę i jej partnera w czasie ciąży, porodu i połogu; najczęściej sama jest matką."



HIPNOPORÓD:

kurs u Beaty Meinguer






wtorek, 7 sierpnia 2018

Cisza przed burzą


Wciąż się zmieniam. Każda decyzja poprzedzona pragnieniem, intuicyjną potrzebą, pociąga za sobą kolejne zmiany i stany.
Dookoła mnie teraz świat wiruje coraz prędzej, rozkładam ramiona i wyczuwam grunt pod nogami. Trzymam się wiatru, który drży i wibruje, pobudza do lotu.
Jestem na własnej ścieżce - widzę, jak bliscy koło mnie, za mną i na równoległych, toczą się po swoich. Pokolenia przechodzą ten sam rytuał - jednostki krążą najpierw wokół centrum, rodziców, opiekunów, potem coraz szerzej, parzą się w słońcu, usypiają z zimna, są pijani doświadczeniami i widokami spoza granic. To boli, bycie rodzicem boli. Czasem bardziej, niż by się sobie życzyło. I ta skarga nie może znaleźć odpowiedzi, to oznaczałoby porażkę. Dość o tym...
Nowa niesie ze sobą kolejne nowe. I zupełnie, zupełnie nieznane. Czekają na nią nowe sprzęty, meble, a ludzie będą się jej uczyli i poznawali. Znów ta niewdzięczna rola mnie czeka - śmiech i radość przez łzy. A to tylko część historii, a gdzie zmiany w świecie, które też nadejdą jednocześnie? Nie poczekają na mnie.
Moment, zamknięcie oczu, bo przecież tę chwilę na odpoczynek muszę sobie dać...
Wdech
Wydech
Jeszcze dłuższy wdech
I jeszcze dłuższy wydech


niedziela, 22 lipca 2018

Jeden ojciec, jedna matka?

Dziecko jest dla świata. Nie dla mnie, nie dla ciebie. Ma do przeżycia swoje życie - nie moje czy twoje. Ono jest JAKIEŚ, nie trzeba go stwarzać.
A ilu rodziców ma twoje dziecko? Moje kilkoro - sześcioro, może więcej. Ma kilku ojców i kilka matek - z urodzenia, z wyboru. Jak mi z tym? Wspaniale! Od każdego bierze to, czego potrzebuje. Uczy się zachowań, porównuje. Ma szansę spojrzeć na te same kwestie z wielu perspektyw i wysłuchać wielu argumentów - to żywe biblioteki, masa połączeń i emocji. Wszystko na wyciągnięcie ręki.
Ufam mojemu dziecku. W jego chęci, aktywność, wolną wolę, serce.
Ufam tym, którym go powierzam - że kochają go tak, jak ja. Nie AŻ tak ;) ale wystarczająco. Na tyle, żeby chcieć dzielić z nim swój świat, wprowadzać go w coraz to nowe rewiry - nie bez znaczenia są te trudne ścieżki, bo na nich można się sprawdzić i ciemne zaułki, bo bez cienia nie można docenić światła.
Mój syn ma coraz więcej z mężczyzny. Cudownie jest to obserwować - zmiany fizyczne, zmiany w głowie, w emocjach. Nie martwię się, że mnie nie potrzebuje tak bardzo, jak niegdyś - to znaczy, że coraz lepiej sam radzi sobie ze sobą, z innymi. To znaczy, że ma mocną bazę, od której ma ochotę się odbijać, by lecieć i wracać, by odpocząć.

Portret młodzieńca, Rafael Santi

niedziela, 24 czerwca 2018

Oddaję sobie, co moje

O nowych początkach nie lubię myśleć, jako o "nowym życiu". Życie mam jedno i to samo, kontiuum. Niektóre rzeczy (ba, większość ważnych!) robię po kilka razy - uczę się, czego chcę, a przecież zmieniam się, więc i moje potrzeby razem ze mną. Pierwszy wybór nie zawsze jest "nietrafiony" - był wyborem na tamtą chwilę, na tamte możliwości i umiejętności. Kolejny może być inny. To, z czego jestem zadowolona, to coraz większa świadomość, że mogę i potrafię - wpływać, ale i akceptować, walczyć i poddawać się, nie ustępować i pozwalać, aby to inni przejęli pole. Nie ustawiam się zawsze pod wiatr, nie widzę w tym jedynej słusznej drogi.

Teraz mam szansę dać sobie wyjątkowy dar. Stawia mnie to na dużym progu - bo krytyk podpowiada, że nie jestem tak gotowa, jak mi się wydaje, że to za dużo i że jednak autorytety i profesjonaliści wiedzą lepiej. Ta nowa we mnie zbiera się, jak do dalekiej podróży - czyta opracowania, rozmawia z przyjaznymi duszami, buduje mały zespół, afirmuje, dopuszcza do głosu emocje, gromadzi potrzebny sprzęt i poznaje kawałek po kawałku drogę, jaką pójdzie, gotowa - choć jeszcze nie najlepiej, mówi krytyk - na zmiany planu.

Chcę sobie dać dar świadomego porodu. Chcę go także dać Dziewczynie sprzed 14 lat. Chcę jej powiedzieć, że już w sobie to wtedy miała - siłę dobre, mocne ciało, odporność. Tylko nie umiała sięgnąć do siebie. Zabrakło jednej osoby w zespole, bo odeszła nagle. Zabrakło akceptacji z zewnątrz. Nikt nie pytał ani nie informował, nie chciał znać odpowiedzi. Czułam się bezwolna, niekompetentna, z długiem wdzięczności nie do zapłacenia.

Chcę teraz lepiej wejść w to doświadczenie, zostać w kontakcie z własnym ciałem, pozwolić sobie na różne reakcje, poczuć, że to JA i Ona - że rodzimy się obie. Dla Niej to będzie pierwszy duży gig. Bardzo jej kibicuję!

Amy Swagman, Certified Labor Doula (CLD) https://hubpages.com/health/Labyrinth-as-a-Birth-Guide

niedziela, 13 maja 2018

#matka

***

jesteś w moim DNA
krążysz w krwioobiegu
słony i słodki
podnosisz ciśnienie
zabierasz sen
bez ciebie nie jestem już sobą
a ty sobą jesteś jak najbardziej beze mnie

otwieram żyły i wypuszczam cię
bez wahania

ja
- twoja matka

Po tylu latach nic się nie zmienia, a nawet rośnie w siłę. Jesteś mi drogi, myślę o Tobie nieustannie. Doceniam podwójnie za samą obecność, kiedy znikasz do innych, do świata. Trzymam Cię w otwartej, drącej dłoni gotowa w każdej chwili na lot. Wiem, że sobie zawsze poradzisz, bo tak Cię wychowałam. Czasem nie radzę sobie ja w byciu najlepszą wersją siebie - za każdym razem to trudne, bo masz prawo do tego, co najlepsze.







piątek, 27 kwietnia 2018

Ćwiczenia z fizyki wyobraźni

Jak często marzycie? Pamiętacie jeszcze, o co w tym chodzi?
Kiedy siedzę za długo w "tam kiedyś", "tym, co już znam", "tak już było", nie wiem, skąd czerpać do nowego. Czuję, jak ramiona wydłużają się i ciążą w kierunku podłogi, głowa nie przerabia myśli i nie nadąża za kreowaniem rozwiązań.
Nie ma tchu, jest uwiązanie się na krótkiej smyczy i wydeptana w kółko ścieżka.
A to, co za progiem ma nową energię, której mi potrzeba. Tam jest potencjał do zmian.
Więc wyobrażam sobie, co jest za progiem:
Leżę w hamaku pod szumiącym drzewem. Owiewa mnie ciepły wiatr. Stoi za mną cała rodzina, zrelaksowana, pełna pomysłów, wspierająca. Jestem z nimi. Wykonuję rzeczy po kolei, nadając im odpowiednią ważność. Skupiam się. Odpoczywam. Spod moich palców wychodzą piękne rzeczy, słowa, posiłki. Trzymam w ramionach najbliższych. Kończę rzeczy, które zaczynam.
Mam energię, żeby działać, mam chęć, żeby planować i marzyć.



poniedziałek, 16 kwietnia 2018

List z miłością

Mój ojciec odszedł prawie 14 lat temu i zostawił ogromną pustkę. Mogę o nim wiele powiedzieć, nie był krystaliczny. Ale jedno, co na pewno mu się udało, to miłość do mnie. 
To dzięki niemu jestem wypełniona po brzegi zadowoleniem z siebie, z własnego wyglądu, pełna akceptacji do własnych potrzeb. Odważna i przekonana, że kobiety są równe mężczyznom. Że jestem warta wszystkiego na świecie i że mam dbać o siebie najlepiej, jak potrafię.
Ta miłość również nie była idealna. Nie radził sobie z dorastającą córką, moimi wybrykami i próbą rozbrojenia systemu. Gdyby nie był siwy, kiedy się rodziłam, z pewnością dorobiłby się siwizny w trzy sekundy... Był homofobem, antysemitą i skrajnym prawicowcem, taki był. Jednocześnie wpoił mi, że historia jest ważna - także ta wojenna, w której brał udział on i jego ojciec. 
Nie radził sobie z myślą, że ma nastoletnią córkę w ciąży, szalał ze strachu. Pamiętam jeden z niewielu momentów blisko jego śmierci, kiedy leżałam na jego kolanach, a on gładził mnie po głowie. I żadnych słów, żadnych pretensji. Odwiedził mnie także po śmierci - przyszedł nocą do szpitala, gdzie rodził się Mikołaj, usiadł na sąsiednim łóżku i patrzył na nas, uśmiechał się - jak mógłby nas nie odwiedzić?!
Przedwczoraj spotkał się ze mną znów pod postacią listu, jaki wysłał do mojej mamy w dniu, kiedy rodziłam się ja - w tym samym szpitalu. Nie wpuszczali wtedy na porodówki ojców, więc wszelka korespondencja dochodziła drogą przez personel. 
W tym liście zwracał się do mojej mamy, pytał o zdrowie i "wszystko, co jest z nami związane". Wyrażał z niej dumę i doceniał poświęcenie. 
Mnie nazywał "Kasieńką" i prosił, "żebym powiedziała, kiedy go wreszcie spotkam". Sam fakt tego, że przyszłam na świat był dla niego gwiazdką z nieba - a jeszcze nic nie zrobiłam! Czułam jego akceptację od początku - znów, nie idealnie w praktyce, bo przecież krnąbrna byłam z natury, a on porywczy, nie zawsze cierpliwy i znoszący w spokoju moje humory. Tak, byłam "córeczką tatusia" i dobrze mi z tym. Nikt mnie nie nazywał tak, jak rodzice - "Kasieńka" - nigdy potem. I w tym samym słowie jest tyle miłości, że wystarczyłoby do końca życia...
Mam nadzieję, że moje dzieci odczuwają takie samo przywiązanie i akceptację, jaką czułam ja. Że choćby w ich życiu było kiepsko, to będą miały siłę i odwagę wyjść raz za razem z każdej matni, z każdego problemu - bo będą wiedzieć, że są warte wszystkiego na świecie. 



piątek, 13 kwietnia 2018

Warsztaty z komunikacji

Od jakiegoś czasu komunikuje się ze mną mała dziewczynka. Jest we mnie i żywo reaguje. Przenikają do niej moje sny, wiem to, bo budzi mnie wtedy niepokojący ruch. Przeżywa moje lęki i strachy, dopomina się spokoju. A kiedy jestem skupiona i tak mocno poza zwykłą świadomością, czai się i czeka. Jest bardzo osobna, ale się przejmuje. Przejrzała mnie. A ja jestem po to, żeby żyła swoim życiem, żeby jej dać spokój i nie zajmować sobą. Dlatego pracuję nad tym bardzo, bardzo, żeby było mnie jak najmniej - wystarczająco. Tyle, ile trzeba, by czuć radość istnienia i na tyle mało, żeby trzymać się własnych korytarzy i nie zataczać na pozostałych, nie zataczać nad nimi kręgów ani nie zarzucać sieci.
Żeby to wiedzieć - gdzie ja się zaczynam i kończę, a gdzie zaczynają inni - potrzebuję umieć stawiać granice sobie. "Co z tego jest najmniej ważne?", "co jest najważniejsze, a co może poczekać?", "ile mi potrzeba, a ile to już za dużo, przesyt i nie do udźwignięcia" - bo przecież najwspanialsze rzeczy mają swój ciężar, a ja mam tylko jedne plecy "na loterii wygrane". Niedawno skończył się Wielki Post - dla mnie właściwie żaden, nawet malutki. Nieco poniewczasie do mnie dotarło, że to może być nie o żarciu, braku tańca czy jednej kiecy mniej. Może być za to o tym, gdzie mojej energii ująć, a gdzie dodać. Przed kim obrócić się na pięcie, a przed kim otworzyć szerzej serce i dać więcej czasu i uwagi. Która z fascynacji powoduje gorączkę, a która wymaga uważnego czuwania przy ogniu, podkładania do niej pomału i precyzyjnie. Nad jakim pasmem przeszłości nie zatrzymywać się dłużej, bo wsysa i drenuje, a który pielęgnować, bo jest dziedzictwem. Ile słów to zbytek i pieszczenie ego, o kilka za dużo i za celnych.
Kolejny krok to właściwie konsekwencja, przeczuwam, że niebolesna, jeśli przejść pierwszy etap. Granice wobec innych. Jasna i pewna sygnalizacja, co wobec mnie można, a czego nie można. Na luzie, bez spiny, ze środka siebie.
Tu się zatrzymuję, bo piszę to jeszcze nie z autopsji, nie do końca - mam sen o tym, podnoszę się na palcach przez parkan i zaglądam z nadzieją, że tam się wkrótce znajdę.

Na co dzień wypowiadam mnóstwo zdań. Z niektórych jestem dumna, niektóre są puste i udają za mnie, że słucham. Przędza słów wije się w palcach, przesuwa na kole i pyli. Warsztat wre.

***

granice mnie
wobec siebie
wobec innych 

bezpieczny korytarz o półprzepuszczalnych ścianach


Photo by Robert Baker on Unsplash