sobota, 28 czerwca 2014

Bladym świtem - łka skowytem


***
wyjajam się z ja
- ja

wyja – jam się
z ja

- ja

słowem się bawię
słowem się zba-wię
zasłów mnie słową 
swoją osobą
zaściel mi w głowie
bądźmy po słowie
w półsłówkach sówka
się chowie
i hu - ha i bu - cha
z mojego brzucha
uch! jak gorąco!
uch! parzo-słońco
przez ucha posucha wypada 
przed ucho w serd-ucho dopada
i gada i gada i gad - a!
gadzim swędem pędzi pędem
psim popędem 
bo chce posłuchać co w brzuchu mi hu-ha!
wytarmosi mnie za ucha
"oj, nie grzeszna!"
grzech wypieszcza z mego wnętrza 
się rozprężam 
uch! jak gorąco!
uch! parzą słoń-ca
się--
ja - jestem słońce
ty - drugie słońce
parzą - ce 
się
do taktu bez taktu
kto inaczej karze?
ja tobie pokażę!
bez taktu bez tchu
to tak tu to tu
i w słowie się płowię
połowem posłowiem
i wpław
szu szaw szu szaw szu szaw szu szaw

niedziela, 8 czerwca 2014

Rewers

Nic nie przeszkadza zacząć od końca.
Krasnoludki przykute obowiązkiem do swoich miniaturowych kółeczek-trybików w gazowej skrzynce skrzypią nocą. Pracują na kilka zmian, wciąż na tych samych kółeczkach. Czasem weźmie ich kaszel albo mała grypa (krasnoludkowa), stąd nasze kółeczka przechwytują inne krasnoludki - i wtedy gazu jakby więcej na liczniku, albo mniej. Wyjedziesz gdzieś na tydzień, nie wiesz zupełnie, że zmiennik na rowerku kręci - a po przyjeździe, bach!, dwie cyfry do przodu i już rachunek większy.
Skrzypią cichutko, ale zawsze - są bardzo sumienne.
Od psa odklejałam ciepłym strumieniem wody wiślany piasek. Pies zmoczony pachnie zawsze mokrym psem. Każdy pies tak samo, jakby woda dopiero odkrywała, że są z jednej pra-matki prze-suki. Zwierze. Stoi potulnie, chyba się nie boi, ale kto wie. Do Wisły z własnej woli przecież, a pod prysznic jednak nieco siłą.
Jaśmin po drodze już zawsze będzie mi się kojarzył z latem na wsi, wozem drabiniastym i hałdą dzieciaków. Podwórko, gęsi, zawsze dużo cebuli, kwitnie wysoko i pięknie - gdyby nie ten smród przeraźliwy, wciska się do nosa i w ubranie, że nie można oddychać.
Ale jaśmin. Przyniesiony pełną kiścią, naręczem, jak się trzyma niemowlę. Biały, żółto nakrapiany, cienistozielony bukiet. I tylko dla mnie. Wybrana na tym wozie, szczęsliwa, dumna, zaskoczona, ale nie zdziwiona, że dla mnie. Wpięłam małą gałązkę za wsuwkę i znów mam pięć lat.
Plaża po ulewnych deszczach jeszcze bardziej wilgotna, niż zwykle. Mam nadzieję, że nie złapię wilka. Długi wał wkracza w wodę, jak most donikąd. Most znów - tylko dla mnie, pojedynczy. Mogę iść po nim "nie sama, a w towarzystwie, naga, a ubrana, nie głodna, ale nie nasycona".
I jeszcze pszczeli kit. Skąd pszczeli kit? To okna. W starych kamienicach, gdy letnio i parno, wosk oddaje swoje tajemne bzyczenia i głaskania ciepłych, włochatych ciałek. Są ludzie, którzy nie odróżniają osy od pszczoły. Walą bez opamiętania w jedno i w drugie. To grzech zabić pszczołę. To jakby zabić człowieka albo psa.
Tak się zbieram, kiedy się rozpadam. Powoli, jednostajnie i w zachwycie, że czuję siebie znów, a smak mam upojny, imię donośne, jak krzyk walkirii.