Na przekór listopadowemu chłodowi, niełatwym porankom, obrastaniu w szron... uczyć się oddychać i przecierać dobre ścieżki w organizmie. Aż zaboli.
"Ta pierwsza burza"
zagrzmiało, miły, pierwszy raz tej wiosny
nieba ciemnego pęknięcie srebrzyste
wdziera się do okna i grozi.
zwykle się żegnam, wspominam „od ognia...”
wchodzę pod żagiel powiekami szyty
a chmura się skrapla w krwioobiegu ziemi.
bo rodzi się jak Atena
z potężnego bólu zimowej głowy,
jak krzyk namiętności
po długim czekaniu,
paraliżuje
wstrząsa
łzawi.
jej bicie w kotły, jej boskie zgrzytanie -
gdzie byłaś ze swoją szarą sukienką?
z ciszą drepczącą zawsze o krok z tyłu?
pytam nagłe szczęście, chociaż nie powinnam.
dobrze, że już jest - wszystko jej wybaczam.
na koniuszku palca, jak na szpilce,
kołyszę burzy wiosennej diabły zielonorogie
na tle płynnym, z firanki.
przytula się do mnie perskim kotem
o miękkim futrze rześkości
ta moja pierwsza burza wiosenna,
buszująca w sercu
jak w konwaliach.
w skrócie
wpadasz w moje serce
jak wiosenna burza
w bukiecik konwalii
- aż pachnie miłością
cała mokra ziemia
***
mogę cię czytać bezustannie
jak dobrą książkę
zaznaczać twoje myśli
szerokim podkreśleniem uśmiechu
nazwać przyjacielem
i przystanią
świecącą jak lampa Akermanu
i wciąż się tobą dziwić
i chwalić tak
że autor ginie gdzieś po drodze
bo jesteś Małym Księciem swojej
wiecznej Róży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz