Proszę nie zarzucać mi, że popadam w natręctwo myśli. Na Pradze można dostać przez łeb, więc trzeba ten łeb mieć na karku, żeby uniknąć nieprzyjemności. Zamykam się więc w czterech ścianach i wypuszczam powietrze. Niechętnie, bo już czuję bunt wobec samej siebie. Żyć na wdechu?
***
otworzyły się nowe przestrzenie
niebezpiecznie wypełniane
tobą
***
odeszły te wściekłe chimery
chropowate obicia chwil
zostały
palce
zaciskające się z pasją
na klawiaturze
bo nie ma ciebie
znowu
***
patrzę na przechodniów
jak splatają dłonie
patrzę im w oczy
bo są piękni
i wyłączeni z obowiązku
bycia tu i teraz
a ja tak bardzo
chcę być gdzie indziej kiedy indziej
Marzennie
szliśmy przez miasto Trzech
Kondygnacji
chyba nie sami może nie sami
zwinięty w piąstkę siedział szpak
było zimno
jak bardzo szkoda na tę porę roku
katarynka grała mi sztucznie
pod pospieszanym niebem i słońcem
a finansiera szalała bez krawatów
na drodze do agroturystycznej chatki
i zniżył się zmierzch
szumiący bez wieści usłużnych
coś przyniósł zaaferowany
jakby nie nasz
tylko tych nachylonych lamp za oknem
miał to zwinięte jak gazetę pod pachą
jak papier po wędzonym miętusie
a myśmy -
przygasili światła
i wyjęli z wnętrza jedwab pierwszej
klasy
ciepły nowozelandzki
jak marzenie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz