Wiersze o tym, co porzucił Konfucjusz. Wiersze o księżycu (o, poetycka zgrozo!) Wiersz o owadzie. O gwieździe, o stracie. O mnie.
***
przez ciebie
Łysy w pełnej krasie
nie mogłam spać
i jeszcze trzynasty
koty na drodze
całe czarne
i rozdeptany żuczek
w zielonym pancerzyku
to na
szczęście
może
a kto by tam
w takie rzeczy
proszę ciebie
wierzył
***
słabość
zdarza mi się
tyle razy ile Ty
do dziesięciu
na rok
***
patrz na mnie, Valentino -
jeszcześ nie pełny
dlatego krzywe masz spoj-
rzenie
koniec twojego szalika
utytłany w błocie
- ja po nim
jak po
linie
do twojego wzroku
patrz na mnie, Valentino
***
mam bliznę po Tobie
mam bliznę po matce
nie dają zapomnieć
i jak opowiadam
czas ciągnie się równo
jak gorące toffi
***
nowy dzień,
Santa Polonia
i włożę się cała w niego
do bólu, żeby poczuł
że kurwa
będzie noc
i po nim
Santa - nowy dzień,
nowszy jeszcze od niego
popiliśmy
moją stratę i milczenie
sokiem z żywej pomarańczy
tętniła mi w rękach
jej słodkie orzeźwiające serce
wylało o wiele więcej niż
mieści się w nim zazwyczaj
bo z ust do ust
przez sznur pocałunków
nastapiło jego
cudwone rozmnożenie
***
ściągnę rozgrzaną jeszcze pościel
jak obrus z ołtarza
tam gdzie płonął ogień
w sztucznym świetle księżyca
krzątały się święte chrabąszcze
i nie pozwolę dotknąć
nikomu
chińskich znaków szkaplerza
***
moje niebo
namalowane olejami i pędzlem
z ogona wiewiórki
obraz prawie przestrzenny
w szerokim pass-par-tout
popatrzysz na nie
głowa w bok
i ramiona wskazujące
wyjście i nastepną salę
dwudzieste chyba niebo już widzę
powiesz
i w skrzypnięciu podłogi
zniknie twoje zainteresowanie
życiem pozagrobowym
***
razem z twoim
zbliżył się do mnie
o otwarte drzwi
mikrokosmos na sześciu nogach
***
przyjmuję ciebie
wgłab siebie
wgłąb
rękami do wewnątrz
całym ciałem
nieprzytomnie
a później
tu siniak i tam
i coś boli
kiedy grała muyzka
a ja nie miałam okularów
to nie ja tańczyłam
a później
ja oddychałam ciężko
***
powierzam moją
spadającą gwiazdę
powietrzu
spalającemu
w ręce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz