Kiedy otwieram oczy, widzę skrawek nieba tuż nad kamienicą naprzeciwko. Wymienili fasadę, może ma nowego właściciela, zdecydowanie lepiej się trzyma. Wieczorem błyszczą w niej światła, słupy jasnej karnacji wbite w cegły. Stoi przy obskurnej ulicy, niewiele osób wie, że istnieje, a ci, co wiedzą, nie podnoszą oczu znad chodnika, by lepiej się przyjrzeć. Nie patrzą w górę.
Wybrałam swój zapach - drażniący, odurzający, narkotyczny, stały. Opium.
***
jestem zmęczona
mówieniem do innych, którzy
usuwają sie w cień
za szybko odchodzą w swoją stronę
ci, którzy są (mówię do nich,
jak do lustra)
nie są tobą
jestem zmęczona
dziarskim wypinaniem piersi
przełykaniem samotności
jak gorącej kluski
ojciec uczył mnie, że muszę pierwsza
wystawiać się, wykrzyczeć
"tu jestem i takie są moje
słabości" (z nich drwią najchętniej,
można tego uniknąć, kiedy się innych
drwiną z siebie wyprzedzi)
z jedną z nich występuję publicznie
zbieram brawa i ulotne
dowody pożądania
- nikt mnie nie zapytał "kto to" -
a ja
odczyniam uroki
stojąc na szpilkach
***
- teraz cię zostawię
- wiem - powiedziałam
choć miałeś na myśli
tamtą krótką chwilę,
może rozpiętość wieczoru
nie mogłeś zaprzeczyć
ani wtedy
ani później
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz