Na tych mostach spotykam samą siebie. Obserwuję, jak zmieniam chód w tan, bieg w galop, kiwanie się z losem o piłkę w pląs. Wisła rzadko zawodzi - widok drugiego brzegu z domu również. Niebo układa się w szerokie wstążki, róż, błekit, granat - nie mogę się wtedy, patrząc na nie, smucić. Zapominam. Kamienice na Stalowej dały znów się poznać, nieodkrytymi gzymsami, nowymi ikonami i rysunkami. Staram się zachowywać w głowie te pochwycone w biegu adresy, żeby wrócić z lustrzanką. Słucham siebie - teraz mam niepowtarzalną okazję naprawdę coś usłyszeć.
Nie zostawiam wielu rzeczy za sobą, raczej tworzę dla nich nowe komnaty - rozrastam się, jak kingowski Rose Red...niejedno morderstwo miało tu miejsce, ktoś się zgubił, kogoś wypluło w zupełnie innym skrzydle...może to jest właśnie triumf nawiedzanego domu - obrasta sobą bolące miejsca.
Powoli kończą się chude lata. Jeszcze momencik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz