Wyłaniam się część po części, nie od razu widzę całą postać, nie wiem, czym jestem od początku.
Czubek mojej głowy to stożek, srebrna tulejka wskazująca niebo; czuję, jak ciągnie mnie ku górze. Czoło to zwiewna materia, firana z muślinu poruszana bez ustanku - podmuchy z wewnątrz czaszki, z boku. Ciepły, letni powiew, świetlista, lekka zasłona. Skronie i szczęki są białe, okalają twarz mocną ramą. Ostrygi oczu, śliskie, czarne jak onyksy, sięgają głębiej przy nosie i tworzą płytkie rozlewiska bliżej skroni. Szyja to słup chmur i nieba. Od teraz ciało to dwie strony. Lewa zaburzona w ziemi, ciężka jak sen i miękka, jak mech. Bark mocny, jak grunt przeszyty korzeniami, nie do rozdzielenia. Ramię spojone z podłożem, oddycha chlorofilowym płucem. Twardy kasztan łokcia i przedramię, za którym dłoń, małe wewnętrzne ognisko.
Lewa noga, ciemna, jak ocieniony świerkowy mur, wchłonięta gdzieś poza mnie i w głąb. Stopa na wpół otwarta, jak liść paproci, delikatna, jak grzbiet młodej pszczoły.
Prawy bark, lśniący i twardy, oszlifowany odłamek słoniowej kości. Prawe ramię szeroko opancerzone, zwinne. Łokieć nasmarowany najlepszym z olejów, bezszelestnie dźwiga przedramię i ręka-wicę. Z dłonią się zmierz, z dłonią przywitaj, z tą dłonią daleko, dzięki dłoni łatwo.
Od zewnątrz mi chłodniej i dziarsko. Od wewnątrz grzeje i bucha.
Pierś gładka i zwarta, jak alpejskie zbocze - miękka i omszona. W brzuchu spirala oberżynowa, worek ciepłych bulgotów. Dół brzucha trawiasty i soczysty, wygięty od biodra do biodra bumerang o wielu warstwach egzotycznych drewien. Rycerska cipka, krocze - rozpływa się w błyszczącej czerni, od zewnątrz jednolita, jak szkło, od wewnątrz aksamitna, wirująca otchłań.
Wydech - w nosie ciemność i wszechświat, dalej coraz bardziej wpadający w indygo i fiolet.
Wdech - siwy i skrzący, jak świt.
Wydech - wdech - wydech - wdech...